sobota, 2 lutego 2013

"JAK MASALNIK POZNAŁ APTEKARZA" czyli historia pewnej snajperki

- Poniższa historia została oparta o autentyczne wydarzenia -
 
...Było już prawie południe, kiedy udało mi się wydostać z gęstego jak kisiel lasu nad urwisko, z którego rozciągał się przepiękny widok na dolinę o dźwięcznie brzmiącej nazwie Frosty Pines. Obok mnie stała wysoka na 30 metrów wieża, która umożliwiała komunikację mieszkańcom tegoż kurortu ze światem i to właśnie dzięki niej dowiedziałem się o istnieniu pewnego niezwykłego człowieka, który niczym lew walczył o przetrwanie w świecie opanowanym przez najgorszego wirusa, jakiego nosiła Ziemia. Wirus ten doprowadził do wybuchu wojny Z, która błyskawicznie opanowała cały świat. Przetrwali tylko nieliczni, cała reszta umarła.. Hmm, może lepiej byłoby powiedzieć przeistoczyła się w to coś, w te okropne obrzydliwe stwory, które nie wiedziały co to litość strach czy ból. One parły do przodu napędzane głodem tak silnym, że niektóre z nich pękały z przejedzenia. Nikt nie wiedział skąd owy wirus się wziął i jak go powstrzymać. Jedyne co było pewne to to, że każdego dnia, każdej nocy od wybuchu epidemii zaczęła się walka o przetrwanie ludzkości.

W tych niezwykłych okolicznościach stałem na wspomnianym wzgórzu z pustym plecakiem, miałem pod ręką jedynie młotek i kamizelkę kuloodporną, którą znalazłem w radiowozie, który rozbił się na drodze nr 1 gdzieś w środku tej okropnej dżungli. Kończyły mi się zapasy więc byłem zmuszony do spenetrowania miejsc, które być może podtrzymają mnie jeszcze trochę przy życiu, w których znajdę coś do jedzenia, picia, do obrony przed tymi szwendającymi się ciałami a przede wszystkim schronienie, w którym w końcu będę mógł zasnąć nie dostając białej gorączki ze strachu przed pożarciem mnie we śnie przez te, te...

I właśnie wtedy, usłyszałem dziwny dźwięk dochodzący zza tej wieży. Przypominał ludzką mowę więc natychmiast się ukryłem bo ludzie w tym świecie byli bardziej okrutni niż te potwory. Ciągle do siebie strzelali, zabijając się na wzajem i zabierając resztki zapasów z nadzieją że uda im się przetrwać, z tą pustą nadzieją, która podtrzymywała jeszcze nas wszystkich przy życiu. Kiedy dłuższy czas nie zaobserwowałem ruchu wokół budowli postanowiłem podejść. Okazało się że leży tam krótkofalówka ale niestety, jest ona przypięta do paska jednego z nieumarłych. podszedłem na odległość, która dawała mi możliwość zrozumienia przekazu. Było to paniczne wołanie o pomoc baardzo spragnionego człowieka. Bez namysłu, wbrew swemu instynktowi stwierdziłem - trzeba mu pomóc - więc wyjąłem młotek i ruszyłem na tego trupa i.. Zabiłem go, heh, zabiłem trupa. Jakkolwiek by to nie brzmiało, stało się. Waliłem młotkiem prosto w jego głowę aż mózg przestał pracować - tylko w ten sposób można ich załatwić i udało się! Tak, ale szczęście nie trwało długo. Moja walka zwabiła tu większą grupę tych stworów, która leżała tuż obok w trawie. Schowałem się z drugiej strony wieży, wcześniej wyrywając z ciała nieszczęśnika to plastikowe pudełko które dawało mi szansę na poznanie być może sojusznika - sprzymierzeńca i towarzysza broni. Oczywiście od razu odpowiedziałem na wezwanie. Mówił że jest spragniony, głodny i bezbronny. Jedyne co zabrał ze sobą to - tak jak ja - młotek. Próbowałem dowiedzieć się gdzie jest, miałem mapę okolicy przy sobie ale rozmowę przerwał nam atak tych szkodników. Nie miałem wyboru, powiedziałem że się jeszcze odezwę i ruszyłem w dół skarpy prosto na Frosty Resort...

Miałem szczęście, szwendy nie potrafiły schodzić w dół, zatrzymały się. Uff, ale przecież tu ktoś może być, ktoś mógł mnie widzieć no i ten człowiek potrzebujący pomocy. Musiałem coś zrobić. Postanowiłem rozejrzeć się po mieście, musiałem szybko znaleźć broń. Ponownie miałem szczęście - pierwszym budynkiem był posterunek policji a wokół niego 3 radiowozy - znalazłem tam 2 barykady z drewna, hełm, dużo lekarstw i.. Upragnioną broń, M16 leżała w rogu z pełnym magazynkiem. Oczywiście podniosłem ją i stwierdziłem że obszukam jeszcze następny budynek. Była to straż pożarna przed którą stał woskowy Hammer. I ponownie szczęście zapukało do mnie - M16 i M4. Byłem uradowany i poczułem się bezpieczniej. Zwiedzałem dalej, najpierw market - jedzenie, picie, i kolejna broń, tym razem Kruger Rifle Mini, potem poczta, restauracja i kurort. Kolejnych kilka drobiazgów. Kiedy mój plecak wypełnił się po brzegi ponownie nawiązałem kontakt z tym dzielnie walczącym człowiekiem.

Nasza rozmowa trwała długo, dowiedziałem się że ma ksywkę Masalnik i że dotarł do tajnej bazy wojskowej w środku lasu - Norad Military Base. Był tak wycieńczony że postawił wszystko na jedną kartę - musiał coś zjeść i wypić oraz oczywiście odpocząć. Ale.. ryzyko było olbrzymie. Jeśli ktoś by tam był.. on by nie przeżył. poza tym szwendy, mówił że widzi ich całą masę, nie dało się przejść bez walki. Umówiliśmy się że spotkamy się na północ od tej Bazy przy skałach i dalej pójdziemy razem, podzielę się z nim zapasami i może jakoś uda nam się, ale Masalnik stwierdził że sam mimo zagrożenia poszuka czegoś w bazie. Więc ja zacząłem wracać i iść do umówionego miejsca z nadzieją że obaj tam dotrzemy, on natomiast rozprawiał się z zombie i odwiedzał kolejne budynki. Niestety prawie nic tam nie było.

Kiedy dotarłem na brzeg miasta zacząłem bacznie przyglądać się jednemu z radiowozów - okazało się że na tylnym siedzeniu leżał AK-74M. Koniecznie chciałem podnieść tą broń ale było mi tak ciężko że nie dałbym rady iść, a tym bardziej uciekać tym stworom. Musiałem pozbyć się Krugera i ruszyłem dalej. Kiedy byłem pod wieżą moja broń była gotowa do rozprawienia się z grupą tych gadów czyhających na darmowe świeże mięso ale, o dziwo ich już tu nie było. Ucieszyłem się że nadal będę mógł podróżować z pełnym zapasem amunicji i ruszyłem. Wtedy odezwał się Masalnik. Był w hangarze pełnym wojskowych dronów. Skrzynie, metalowe konstrukcje i zombi. Walka była zacięta, ale on ostatkiem sił rozbijał głowy kolejnym oprawcom. Niestety to co tam znalazł nie wystarczyło żeby zaspokoić jakąkolwiek potrzebę. Czas leciał, ja byłem jeszcze daleko on tracił siły i.. nadzieję. Kolejna skrzynia i nic, kolejna i znowu nic, kolejna i jedynie środki przeciwbólowe.. Hmmm, pomyślał że zajrzy jeszcze z drugiej strony. I kiedy był pewny że koniec jest bliski, że ktoś uprzedził go i to co najcenniejsze już zabrał, że skona tu sam bo ja nie zdążę na czas do niego dotrzeć stał się cud. Oto jego oczom ukazał się błysk stali tak ciemnej jak noce w pobliskim lesie. Zimna ciemna cudowna stal rozpaliła jego nadzieję na nowo. Zajrzał głębiej i okazało się że to nie jest zwykła broń, że to jest najcenniejsza rzecz jaką w tym chorym świecie można znaleźć, która jak nic innego zwiększa szansę przetrwania wielokrotnie. To była długa, stylowa, pachnąca jeszcze świeżością wojskowa snajperka M107. Masalnik ledwo stał na nogach rozpływając się w zachwycie, a ja powtarzałem niczym echo że to nie możliwe. Oczywiście snajperka szybko znalazła swoje miejsce w jego plecaku ale wcześniej musiał go opróżnić ze wszystkiego gdyż waga tego cuda to 14 kg. Więc w tym momencie staliśmy się dla siebie nieocenionymi kompanami, gdyż każdy z nas miał rzeczy które gwarantowały drugiemu przetrwanie. Cała ta sytuacja, radość i wymiana zdań trwała na tyle długo że już po chwili znaleźliśmy się na umówionej polanie tuż pod górskim pasmem. Po krótkim zapoznaniu i głębokim spojrzeniu sobie w oczy stwierdziliśmy że możemy sobie zaufać i wspólnie ruszyliśmy w dalszą drogę która zapewne usiana różami nie będzie. Jedyne co teraz nam pozostało to walczyć o przetrwanie i wierzyć że wojna Z kiedyś się skończy...

2 luty 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz